Podczas lotu z Berlina do Chicago padł mi netbook,ale na
szczęście zapamiętałam dużo.
Podróżowanie liniami Air Berlin było jak najbardziej
przyjemne. Stewardessy były pomocne,jedzenie pyszne,a rozrywka „przednia”.
Nie wiem,ile razy oglądałam teledysk do Applause,ale na pewno więcej niż dziesięć. Poza tym dzięki swojej ciekawości znalazłam Hobbita,How I met your mother,Big Bang Theory czy Grę o Tron. Biorąc pod uwagę,że siedzę właśnie w swoim pokoju w El Paso,mogę spokojnie pogratulować Niemcom zorganizowania i kultury,porównując do nich Amerykanów.
Nie wiem,ile razy oglądałam teledysk do Applause,ale na pewno więcej niż dziesięć. Poza tym dzięki swojej ciekawości znalazłam Hobbita,How I met your mother,Big Bang Theory czy Grę o Tron. Biorąc pod uwagę,że siedzę właśnie w swoim pokoju w El Paso,mogę spokojnie pogratulować Niemcom zorganizowania i kultury,porównując do nich Amerykanów.
Na airporcie w Berlinie wszystko było poukładane. Chodziło mnie
policji,rzadko,było za to dużo kamer monitoringu. Czuć było tę swobodę i przede
wszystkim : DOGRANIE. Mam wrażenie,że Niemcy muszą mieć wszystko dopięte na
ostatni guzik.....nawet sam guzik.
Każdy terminal miał ileśtam stanowisk. Każde z nich posiadało tablicę przylotów i odlotów,na których podane były najbliższe,przynajmniej trzy,loty,stanowisko,numer lotu,a nawet godzina przylotu/odlotu. Wszystko kręciło się jak trzeba. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ Amerykanie bardzo mnie zawiedli.
Zdawałam sobie sprawę,że lotnisko w Chicago będzie większe od tego,po którym chodziłam w Niemczech,ale to airport w Berlinie wydał mi się przyjemniejszy,nie tylko dla oka. Najlepiej było to widoczne po Starbucksie. Mimo że w Chicago dla knajpki Starbucksa znalazło by się od cholery miejsca,widoczne były tylko dwa małe stanowiska,natomiast w Berlinie piękne wejście,wystrój,obsługa miła. Egh.
Przejdźmy do samego lotniska. W Chicago – totalne niezorganizowanie. Po ostatnich ponad 22 godzinach czekania na lot do USA i 9-godzinnym locie miałyśmy z mamą dość,psychicznie i fizycznie. A przed nami było jeszcze kolejne 10 godzin oczekiwania na lot do El Paso.
Każdy terminal miał ileśtam stanowisk. Każde z nich posiadało tablicę przylotów i odlotów,na których podane były najbliższe,przynajmniej trzy,loty,stanowisko,numer lotu,a nawet godzina przylotu/odlotu. Wszystko kręciło się jak trzeba. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ Amerykanie bardzo mnie zawiedli.
Zdawałam sobie sprawę,że lotnisko w Chicago będzie większe od tego,po którym chodziłam w Niemczech,ale to airport w Berlinie wydał mi się przyjemniejszy,nie tylko dla oka. Najlepiej było to widoczne po Starbucksie. Mimo że w Chicago dla knajpki Starbucksa znalazło by się od cholery miejsca,widoczne były tylko dwa małe stanowiska,natomiast w Berlinie piękne wejście,wystrój,obsługa miła. Egh.
Przejdźmy do samego lotniska. W Chicago – totalne niezorganizowanie. Po ostatnich ponad 22 godzinach czekania na lot do USA i 9-godzinnym locie miałyśmy z mamą dość,psychicznie i fizycznie. A przed nami było jeszcze kolejne 10 godzin oczekiwania na lot do El Paso.
Znalazłyśmy na bilecie,że odlot nastąpi ze stanowiska G18. To bardzo
ważne,ponieważ te stanowiska były na samiutkim końcu całego budynku,ale na
szczęście nie było tam gorąco. Zapamiętałyśmy z mamą,że w Berlinie musiałyśmy
jednak znowu okleić naszą walizke podręczną,więc i tym razem po walce z
„darmowym” (20-minutowym haha) Wi-Fi,podeszłam spytać się,co i jak z nią. Po
tym,jak zadałam panu pytanie,czy musimy ponownie ją otagować,on poprosił o
bilety pokładowe,ponieważ wspomniałam o tym,iż lot jest do El Paso.
Jak się okazało na darmo szłyśmy na koniec korytarza,aż do G18,ponieważ lot przeniesiony został do G5. To stanowisko natomiast było henhen od G18,mniej więcej w 1/5 długości korytarza.
Wróciłyśmy zatem do G5,z zapytaniem jednak,czy aby na pewno lot jest tutaj. Uzyskałyśmy taką oto informację : „Lot do El Paso,dzisiaj o 10:10pm,ze stanowiska G5 NA TĘ CHWILĘ,ale wszystko może ulec jeszcze zmianie,więc proszę zgłosić się po informacje jeszcze po godzinie 8pm”...............byłyśmy całkiem spokojne,przecież to dopiero 3pm. 5 godzin czekania,nie wiedziałyśmy,czy przypadkiem znów się coś nie zmieni. Zresztą miałyśmy idealny przykład. Kobieta,jeszcze na G18,podeszła i spytała gdzie jest jej lot do (tutaj nie pamiętam miejscowości),na co pan odparł,że już odleciał ze stanowiska G1-5 (tutaj też dokładnie nie pamiętam,ale było to jedno z tych początkowych). Nie dziwię się reakcji tej pani,ponieważ nigdzie nie została podana przez radio informacja,że lot zmienił stanowisko,a ona czekała niedaleko nas. Fakt,takie informacje,o zbliżającej się odprawie do danego miasta podają,ale dzieje się to na stanowisku,gdzie lot się znajduje,a do początkowych ta kobieta miała daleko. Powiedziała im,że są śmieszni i nie będzie z nimi rozmawiać,bo wydać dla niej kolejne pieniądze na bilet z ich winy nie ma zamiaru. DOBRZE POSTĄPIŁA,ponieważ mówili jej,że to ona powinna sprawdzać loty........tyle że moim zdaniem to do ich obowiązków należy powiadomić na poprzednim stanowisku,że lot przeniesiono na inne.
Mając już to doświadczenie z mamą,chodziłyśmy co jakiś czas sprawdzić na głównej tablicy odlotów,czy pojawił się już ten do El Paso. Jednak po nim ani widu,ani słychu. W międzyczasie zdążyłam wypić waniliowe macchiato ze Starbucksa i prawie zasnąć z nudów.
W airporcie Chicago nic się nie działo. Nikt nie wysiadał,nie wsiadał tak,jak to miało miejsce w Berlinie. A szkoda. Po drodze spotkała nas też ciekawa ulewa za wielkim oknem. Wyglądała jak darmowy prysznic. Szyba zamieniła się w wodospad deszczówki. Parę lotów zostało nawet odwołanych czy też przesuniętych,ponieważ okazało się,że poza deszczem,przybyła także burza. Przeszło wszystko dosyć szybko,ale ludziom z anulowanymi lotami szczerze współczuję czekania na następne,bo nie były to loty do NYC czy innego bliskiego miasta,a do mało uczęszczanych.
Jak się okazało na darmo szłyśmy na koniec korytarza,aż do G18,ponieważ lot przeniesiony został do G5. To stanowisko natomiast było henhen od G18,mniej więcej w 1/5 długości korytarza.
Wróciłyśmy zatem do G5,z zapytaniem jednak,czy aby na pewno lot jest tutaj. Uzyskałyśmy taką oto informację : „Lot do El Paso,dzisiaj o 10:10pm,ze stanowiska G5 NA TĘ CHWILĘ,ale wszystko może ulec jeszcze zmianie,więc proszę zgłosić się po informacje jeszcze po godzinie 8pm”...............byłyśmy całkiem spokojne,przecież to dopiero 3pm. 5 godzin czekania,nie wiedziałyśmy,czy przypadkiem znów się coś nie zmieni. Zresztą miałyśmy idealny przykład. Kobieta,jeszcze na G18,podeszła i spytała gdzie jest jej lot do (tutaj nie pamiętam miejscowości),na co pan odparł,że już odleciał ze stanowiska G1-5 (tutaj też dokładnie nie pamiętam,ale było to jedno z tych początkowych). Nie dziwię się reakcji tej pani,ponieważ nigdzie nie została podana przez radio informacja,że lot zmienił stanowisko,a ona czekała niedaleko nas. Fakt,takie informacje,o zbliżającej się odprawie do danego miasta podają,ale dzieje się to na stanowisku,gdzie lot się znajduje,a do początkowych ta kobieta miała daleko. Powiedziała im,że są śmieszni i nie będzie z nimi rozmawiać,bo wydać dla niej kolejne pieniądze na bilet z ich winy nie ma zamiaru. DOBRZE POSTĄPIŁA,ponieważ mówili jej,że to ona powinna sprawdzać loty........tyle że moim zdaniem to do ich obowiązków należy powiadomić na poprzednim stanowisku,że lot przeniesiono na inne.
Mając już to doświadczenie z mamą,chodziłyśmy co jakiś czas sprawdzić na głównej tablicy odlotów,czy pojawił się już ten do El Paso. Jednak po nim ani widu,ani słychu. W międzyczasie zdążyłam wypić waniliowe macchiato ze Starbucksa i prawie zasnąć z nudów.
W airporcie Chicago nic się nie działo. Nikt nie wysiadał,nie wsiadał tak,jak to miało miejsce w Berlinie. A szkoda. Po drodze spotkała nas też ciekawa ulewa za wielkim oknem. Wyglądała jak darmowy prysznic. Szyba zamieniła się w wodospad deszczówki. Parę lotów zostało nawet odwołanych czy też przesuniętych,ponieważ okazało się,że poza deszczem,przybyła także burza. Przeszło wszystko dosyć szybko,ale ludziom z anulowanymi lotami szczerze współczuję czekania na następne,bo nie były to loty do NYC czy innego bliskiego miasta,a do mało uczęszczanych.
Około 20 poszłam sprawdzić czy lot do El Paso istnieje na tablicy.
BYŁ..............odlatywał z G17. Poszłam do informacji na stanowisku G5,aby
spytać,czy aby na pewno odlatuje z G17,czy nie zmieni się przypadkiem znowu i
gdzie owe G17 w ogóle się znajduje. Biorąc wszystko na logikę G17 powinno być
obok G18,ale tak nie było. Fakt,znajdowało się teoretycznie na przeciwko
G18,ale...........piętro niżej. Gdyby stanowisko odlotu zmieniło się jeszcze
raz,musiałybyśmy lecieć na górę i szukać ponownie stanowiska,a mogło się ono
równie dobrze zmienić na H,które to były z drugiej strony budynku. Bieg po
zdrowie – wersja cheap.
Ostatecznie nic się jednak nie zmieniło,więc czekałyśmy w wyznaczonym miejscu.
Los jednak dzisiaj nam nie sprzyjał,ponieważ okazało się,że mają jakiś problem
i lot został przesunięty o 40min. Doczekałyśmy się go w końcu,ale
niezorganizowanie Amerykanów przeraziło nawet mnie,gdzie ja sama nie jestem
zbyt ogarniętą osobą.
Miałam już dość czekania,aż tu okazuje się,że możemy nawet czekać do
jutra.......ponieważ wystąpiły jakieś problemy techniczne. My,które czekałyśmy
około 2 godzin na lot do Berlina,następnie w Niemczech 22 godziny koczowałyśmy
na airporcie na lot do Chicago,a tam znowu,po 9 godzinach męczącego lotu,10
godzin spędziłyśmy,marudząc ile to jeszcze czekania.........wyszłam z siebie i
stanęłam obok. Nie miałam już do tego siły.
Ostatecznie w El Paso wylądowałyśmy ponad godzinę po planowanym przylocie.
Tata odebrał nas autem i pojechaliśmy do domu. Myślałam,że airport w El Paso
znajduje się przy centrum.....ale nie. Wygląda to jak centrum,jednak do
prawdziwego jest około godzina drogi lub więcej. Z mieszkania jest nieco
bliżej,ale raczej nie zanosi się,bym chciała się tam wybierać. W krótkich
spodenkach i koszuli,która była naprawdę cieńka,było mi w sam raz,a była to
noc......Ulice tu są dosyć dziwne,ale po drodze widziałam miasto,niestety nie
było ono w całości,ale można wyobrazić sobie,jak duże jest,skoro ciągnęło się
aż po sam horyzont,a nie była to dopiero jakaś część całości. Po lewej i prawej
również nie było widać jego końca.
Kiedy dotarliśmy do domu,ujrzałam basen tuż obok bloku,w którym mieszkamy.
Mieszkanie jest na parterze,jest balkon,mam własny pokój,własną
łazienkę,własną garderobę. Jest ładnie i przytulnie,ale w związku z tym,że nie
wyglądam najlepiej (zmęcznie lotem dało o sobie znać w postaci podkrążonych
oczu i zmęczonej cery),daruje sobie selfie,a że na zewnątrz wciąż jest
ciemno,nie będzie i tak widać czegokolwiek za dobrze.
Od teraz będę opisywała już losy stąd. Ciekawe jak wszystko się
potoczy.
Co do języka : z początku nieco kulałam,ale z czasem coraz łatwiej przychodziło
mi zapytanie się o to,czy tamto,a nawet porozmawianie z jedną z pasażerek,która
obok nas czekała na lot do El Paso. Są gdzieś błędy,które sama po chwili
wyłapuję,ale najważniejsze jest,żeby mówić cokolwiek,oni i tak
rozumieją......nawet moją mamę,która mówiła do mnie po polsku,co ona by
chciała,pytając co do jedzenia wybrałam ja w jednej z kawiarenek. Śmieszna
sytuacja,ale pani nabiła na kasę bez problemu,nie musiałam nawet powtarzać.
Idę się położyć,mimo że jestem wyspana,ale mój organizm musi
odpocząć,leżąc,ponieważ kąt 90 stopni między łydką a udem utrzymywany przez 90%
czasu sprawił,że najchętniej chciałabym móc je odczepić ;;
___________________________________________________________________________________________
___________________________________________________________________________________________
jeśli kogoś ciekawi owieczka zagubiona w "wielkim świecie" to zaglądajcie na mojego bloga codziennie ~ ^^;